Nie da się ukryć, iż mam pewne zacięcie pisarskie. Tak więc, na posmakowanie i dla ocen, również krytycznych dam wam przykład moich niepozornych humoresek.
Na pierwszy ogień epizod z niejakiego Wypytkowa...:
Cytuj:
Staszek i Władek się prezentują.
Zostawiając za sobą chmurę kurzu, wiejską drogą toczył się motocykl marki WSK. Po bokach przewijał się jednostajnie szpaler starych i powykręcanych wierzb. Wiele z nich przypominało wiejskie starowinki, z wykręconymi przez starość stawami i pochylonymi, garbatymi grzbietami. Czarna szlaka zgrzytała pod kołami pojazdu, zaś prowadzący, ubrany w stare i podarte ogrodniczki, a także kask a'la SS, rytmicznie ruszał ręką nadając motorowi odpowiednią prędkość. Nie rozglądał się, bo i nie było za czym, okolice znał jak własną kieszeń, dziurawą bo dziurawą, ale jednak kieszeń.
Nagle przez drogę przebiegł pies, co w widocznie spieszącym się motocykliście wywołało falę wzburzenia. Właśnie miał zmienić bieg, a zaaferowany zwierzęciem pomylił hamulec ze sprzęgłem. Cała sytuacja w jego mniemaniu wymagała odpowiedniego podsumowania:
- Oż kurwa, wysprzeglić nie zdążył- Kiedy to mówił silnik motocykla zazgrzytał niemiłosiernie. Prawdopodobnie tarcze sprzęgłowe były już co najmniej w stanie krytycznego zużycia. Po kolejnej fali zgrzytów jednoślad odmówił posłuszeństwa. Niepocieszony, ale i niepoddający się przeciwnościom losu osobnik w ogrodniczkach zsiadł. Zaś uczyniwszy to wziął się za odpalanie motocykla kopniakiem, na nic się zdały jego wręcz atletyczne wysiłki, WSK nijak nie chciała ponownie zapalić. Co gorsza, zapewne w celu dopełnienia się losu, rzeczony kopniak niefortunnie odbił w piszczel biednego rolnika. Nawet jego filce, utrzymywane w całości przez nieokreśloną substancję, której składu można było doszukiwać się w odmętach gnojownika, nie zmniejszyły impetu uderzenia. Padając i zarazem gubiąc czapkę, były już kierowca, zaklął, ot tak- dla zasady.
- Psia mać, nawet ruskie tak nie bili- Jednak już po chwili podniósł się na nogi. Kopnął swój "Wiejski Sprzęt Kaskaderski" i rozkojarzony oglądał się na boki. Los tak chciał, że w chwilę po małym wypadku, drogą nadjechała furmanka z sianem. Na wozie zaś siedział rolnik znacznej postury. Wprawa wypływająca z lat praktyki, doprowadziła do tego, że z perfekcją godził i rozdzielał uwagę między lejce i butelkę wódki, która to stała obok niego. Zobaczywszy jednak swojego, jak to teraz modnie określano, ziomka zatrzymał wóz.
- Stach, karwa mać, ździebko się za dużo napiłeś, czy ki czort?- Woźnica przeszedł do konkretów. Ton zaś jakim wyrażał się, a szczególnie nacisk i nutka potępienia w słowach o alkoholu nijak nie przeszkadzały mu w pociągnięciu z flaszki. Zaś rolnik nazwany Stachem patrzył z byka i otrzepywał się z pyłu. W tym samym czasie woźnica zeskoczył z wozu.
- Ładujem bydle i zabiere cię do chałupy, albo li pod sklep.
- Sklep, tego mnie trzeba, a teraz Władziu, na raz, dwa...- Po chwili tytanicznych zmagań z motocyklem, popartych przez wypicie kilku łyków czystej, maszyna została zapakowana na wóz.
- Nie bój ty się, wbita kirownicą i innymi członkami, nie spadnie- Woźnica wiedział co mówił, w końcu zabierał swoją konną karetką już niejednego motocyklistę. Chwilę później, dwaj gospodarze znaleźli się na koźle wozu i tak oto w ślimaczym tempie podążyli dalej. Wierzby nadal te same, droga czarna jak była, a oni kontemplowali nad flaszką.
Następnie Zaścianek...coś o polskim rządzie:
Cytuj:
Zaścianek
Ulica Zaściankowa 6. Sejm.
"Na tej ziemi, pod tym niebem wciąż się dzieje życia cud...". W sejmowej restauracji przygrywała muzyka z serialu "Diecezja". Nic w tym dziwnego, skoro dziś opijali swoją porażkę narodowcy. Partia Lachów Pędraków Robaków nie przekroczyła progu wyborczego, a co za tym idzie nie dostąpiła zaszczytu obsadzenia swoimi przedstawicielami stołków w niższej izbie parlamentu. Prezes partii, były minister dezintegracji i indoktrynacji narodowej, w osobie Frank'a Einsteina(który notabene nie zdawał sobie sprawy ze złożenia imienia i nazwiska) jak przystało na radykała i krzewiciela cnót obywatelskich leżał pod stołem w stanie wskazującym nie tyle na spożycie, co na zatankowanie z dystrybutora paliwa podłączonego do najbliższego Polmosu. Poseł Przytulny, cherubinek i kwiat polskiego społeczeństwa zawierał znajomość z kolejną butelka piwa, znanej w sejmie marki Nie-Lech(która to wcześniej zwana Lechem musiała dokonać modnego w tym czasie, z angielska brzmiącego- rebrandingu. Wszystko to z powodu nowej ustawy, mówiącej o tym jak do i o prezydencie wolno, a jak nie wolno się mówić). Piwo się skończyło. Wtem muzyka zamarła, ktoś wstał. Za jego przykładem powstały niczym armia, rzesze narodowców i wszyscy jak jeden mąż unieśli w górę prawą rękę. Z ich ust już wychodził okrzyk: Heil... Jednak w tej chwili wpadł na nich pies tropiący- reporter Gazety Zaborczej, znanego w Polsce dziennika.
- Ha, mam was łajdacy, zła zaprzysiężeni żołdacy- Jeden jak Michnik się jąka, inny ma złe wspomnienia szkolne z okresu maturalnego.- Tak oto naród po wsze czasy zobaczy jak bawią się kuta...- Przerwał z przyczyn naturalnych. Rozbite o głowę krzesło naturalnie prowadzi do omdlenia.
- Tu nikt nie, nie, nie- Chwiejąc się podszedł do reportera przewodniczący.- My, my, my- Pewne problemy z pozbieraniem myśli- My tu wszyscy piwo zamawialiśmy- Czknąwszy i wykonawszy swe zadanie Frank Wierzowiec wrócił do zajęcia na swoim poziomie. Owszem pod względem "stąd do nieba", czy jak kto woli był wysoki, ale nie da się zaprzeczyć, że dopasował się do podłogi jak poziomica w sprawnych rękach murarza. Tak oto już bez relacjonującego wszystko zza kotary reportera GZ pijaństwo, tańce, hulanki swawole toczyły się w najlepsze.
I coś raz jeszcze z Wypytkowa...:
Cytuj:
Ksiądz proboszcz i ministrant Antoni.
- Marzy mnie się, taka prawdziwa muzyka organiczna- Proboszcz, miał wiele marzeń.
- Księże proboszczu, a co to jest muzyka organiczna?- Zapytał nowo "pasowany" na ministranta pan Antoni. Cóż to, że miał lat zgoła ponad pięćdziesiąt, skoro ministrant to prawie jak minister. Ministrem zaś chciał być każdy, a Antoni realizował swe wizje.
- Muzyka organiczna, to jak sama nazwa wskazuje muzyka wydobywająca się z organ, organów- Kapłan zająknął się na trudnym słowie- jak zwał tak zwał- wybrnął. Zawsze wychodził cało z opresji, bo to on był władzą kościoła w tej wsi, to co mówił było święte.
Pamiętał, jak, nie raz i nie dwa, głosił wiernym z ambony taką oto tezę:
- Bóg mnie wybrał, musicie wiedzieć moi mili parafianie, że jam jest głos boży, a jak nie boży to papieski.- Wierni zawsze wydawali się być na nowo zaintrygowani.- Ja tu kurwa jestem namiestnikiem Papieża- Łatwo było wmówić parafianom, że w jego ustach, kurwa nabiera nowego znaczenia.
- Ach, księże proboszczu to się nazywa mądrość prawdziwie ośmiecona- Antoni nie krył szczerego zachwytu tokiem rozumowania swojego duszpasterza.
Na tym skończyła się ta szalenie błyskotliwa wymiana zdań. Antoni musiał nakarmić sforę kundli strzegących plebanii. Ksiądz zaś, jak sam twierdził, musiał odejść, gdyż jedna z parafianek potrzebowała porady osobistej. Swoiste błogosławieństwo było jak najbardziej wskazane. Błogosławić zaś najlepiej w nocy i tylko wtedy gdy męża nie ma, z takiej zasady wychodził ksiądz.
Cóż, jeśli ktoś chociaż raz się zaśmiał i go to rozśmieszyło, odniosłem pewien sukces. A dla zainteresowanych, mój blog z ciut większa ilością:
http://rajca.wordpress.com/