Przeczytałam ten tekst i...aż szkoda gadać. Ja rozumiem, że Kościół ma swoje prawdy, które głosi, ale bez przesady. Pierwsze słyszę, że matka odpowiada za wychowanie seksualne syna, a ojciec za wychowanie córki. Raczej zawsze było odwrotnie, bo kto najlepiej wytłumaczy młodej dziewczynie zasady funkcjonowania kobiecego organizmu, jeśli nie inna kobieta? Jakiś czas temu stwierdziłam, że wierzę w Boga, ale nie wierzę w Kościół. Są rzeczy, w przypadku których Kościół powinien iść z duchem czasu, a nie trzymać się sztywno przestarzałych zasad. Ja rozumiem, że człowiek wierzący powinien przestrzegać jakichś odgórnych prawd i że nie musi być za łatwo, ale nie przesadzajmy. Mieszkanie razem przed ślubem to grzech, współżycie przed ślubem to grzech, zabezpieczanie się to grzech - a później jest całe mnóstwo rozwodów, bo młodzi nie poznali się dostatecznie dobrze w codziennym życiu, albo okazuje się, iż nie dopasowali się seksualnie, albo okazuje się, że wzięli ślub tylko z powodu ciąży. Kościół nie chce rozwodów? To niech pozwoli młodym poznać się przed ślubem tak, jak to tylko możliwe. Czy mąż, z którym nie spałam przed ślubem będzie lepszym mężem niż taki, z którym okazywałam sobie miłość i czułość i z którym stopniowo wspinaliśmy się na kolejne etapy związku? Nie wydaje mi się.
|
|