3. Mechanizm działania księdza był podobny: swoje ofiary wybierał spośród ministrantów bądź lektorów. W większości przypadków zaprzyjaźniał się z ich rodzicami, którzy aktywnie uczestniczyli w życiu parafii. Budował w ten sposób swoje zaufanie i autorytet. Często zabierał lektorów na wspólne wyjazdy, które finansował z własnej kieszeni.
Przez wiele rodzin taka forma pomocy była uważana za dobry uczynek, gest, który najpierw wzbudzał wdzięczność, a potem usypiał czujność wobec osoby księdza.
– Mój tato, jak większości innych mieszkańców, pomagał przy budowie kościoła. Pamiętam, że kiedy byłem jeszcze dzieckiem, ksiądz czasami wpadał do nas na kolację. Prawił komplementy i doceniał mnie w obecności rodziców, czym wywoływał pozytywne emocje. Zauważyłem, że zazwyczaj podobnie postępował w przypadku pozostałych chłopaków. Rodzice podejmowali się pracy na rzecz kościoła, a on w ich domach upatrywał i "przygotowywał" sobie ofiary – wspomina Grzegorz, jedna z ofiar Mariana W.
Imię, na jego prośbę, zmieniliśmy. Powiedział nam, że w jego rodzinnej miejscowości groziłby mu lincz. – Niestety w górach wpajano dzieciakom, że ksiądz to autorytet, osoba, o której nie wolno powiedzieć nic złego. Niewykluczone, że nadal panuje takie przeświadczenie, które w moim przypadku spowodowało ambiwalencje uczuć i życie przez wiele lat w przekonaniu, że nikt mi nie uwierzy – dodaje.
4. Ksiądz Marian W. zawsze cieszył się opinią dobrodzieja, sprawnego organizatora, który zbudował kościoły w kilku parafiach. Miał wizerunek otwartego, towarzyskiego człowieka, który interesuje się życiem swoich wiernych. Organizował dodatkowe zajęcia i wyjazdy dla dzieci i młodzieży. Mieszkańcy nie mieli podstaw, by przypisywać W. złe intencje.
– Nikt nie widział niczego niewłaściwego w tym, że ksiądz zabiera dzieci na wyjazdy. Chłopaki, których sobie wybierał, nie pochodzili z rodzin patologicznych. To były normalne domy, ale raczej niezbyt zamożne, gdzie rodziców nie było stać na wakacje nad morzem. Ksiądz płacił za wszystko. I zawsze jechaliśmy jego samochodem, maksymalnie w czwórkę – opowiada po latach Grzegorz.
Właśnie między innymi podczas takich wyjazdów miało dochodzić do nadużyć o charakterze seksualnym.
– Nie chcę zagłębiać się dzisiaj w szczegóły i wracać myślami do tych traumatycznych wspomnień. Podświadomie wiedzieliśmy, co się dzieje, domyślaliśmy się między sobą, że ksiądz wykorzystuje nas seksualnie, ale żaden nie miał na tyle odwagi, by nazwać po imieniu jego czyny. Wstydziliśmy się o tym rozmawiać ze sobą, a co dopiero powiedzieć komuś dorosłemu. Nikt nigdy nie przyznał się do tego, co się dzieje, chociaż wszyscy przeżywaliśmy to samo. Każdy wybierał "zmowę milczenia” i wolał to wyprzeć – mówi Grzegorz.
– Jeśli wrzucisz żabę do wrzątku, to z niego wyskoczy. Ale jeśli wsadzisz żabę do ciepłej wody i będziesz powoli zwiększać płomień, żaba nie zauważy zmiany i w końcu się ugotuje. To jest właśnie mechanizm działania tego księdza. Gdy dzieciaki stały przed kościołem, to proboszcz zawsze coś powiedział, poklepał nas po plecach, położył rękę na głowie i dla dzieci to było takie ekstra. Przychodzi ksiądz, coś zagada, a w końcu ksiądz to autorytet – wspomina.
Mężczyzna zwraca dziś uwagę, że sprawca molestował również chłopców, którzy wchodzili w wiek dojrzewania. Zazwyczaj jego ofiary miały co najmniej 12-13 lat. Gdy Marian W. zyskał zaufanie u ofiary, stale przesuwał granicę złego dotyku.
– Najpierw zdarzało się, że klepał ręką w tyłek, później sporadyczne łapanie za krocze, a po jakimś czasie dłuższe trzymanie. Z czasem niezauważalnie przesuwał granicę, którą wciąż uznawaliśmy za akceptowalną, a na koniec obracał wszystko w żart. I pewnie dlatego to trwało tyle lat – mówi nam Grzegorz, który po raz pierwszy opowiada publicznie o tym, co spotkało go ze strony duchownego.
Dla niego najgorsze jednak było życie w poczuciu wstydu, winy i ciągłym kłamstwie.
– Okłamywanie siebie i innych – rzuca jakby nagle przypomniał sobie coś ważnego. Po chwili dodaje, tłumacząc: – Tworzy się jakaś chora więź partnerska. Przed najbliższym otoczeniem udajesz, że jeśli chodzi o tego księdza, to wszystko jest ok, wręcz zaczynasz go bronić, byleby ukryć narzuconą tajemnicę. Ale przecież nie chcesz, żeby robił ci krzywdę, więc kłamiesz w żywe oczy.
– Rodzice pytali mnie np.: "dlaczego nie chcesz jechać na wakacje z księdzem?". Jak nie znalazłeś wytłumaczenia, to jechałeś, żeby ukryć waszą tajemnicę, żeby nie wyszło. To się w końcu staje nawykiem i naturalnym zachowaniem. Zaczyna kuleć asertywność, pojawiają się problemy z kontaktami interpersonalnymi, stajesz się chłodny i obojętny wobec innych. Czym dłużej trwasz w tym całym szambie, tym coraz bardziej się staczasz i tym bardziej rozlewa się to na pozostałe płaszczyzny życia. Dla mnie to były jedne z pierwszych sygnałów, że coś jest nie tak – tłumaczy Grzegorz, który pozostałe objawy rozpoznał dopiero na terapii z psychologiem.
5. Pierwsze oficjalne sygnały o działaniach księdza W. miały trafić do tarnowskiej kurii w 2013 r. Jeden z kleryków postanowił porozmawiać z przełożonymi, kiedy zorientował się, że nie tylko on jest ofiarą molestowania.
Spotykamy się z księdzem Jackiem Nowakiem, ówczesnym rektorem seminarium. – Nic nie powiem, bo do mnie nic takiego nie wpłynęło. Ja się nigdy z tą sprawą w seminarium nie zetknąłem. To są jakieś plotki, którymi ja się nie interesuję. Jedyną osobą, która może udzielić informacji na ten temat, jest rzecznik kurii – mówi duchowny.
Ksiądz Ryszard St. Nowak od kilku lat jest rzecznikiem kurii. Nie unika odpowiedzi na trudne pytania. – Ksiądz Marian W. został odsunięty od pracy duszpasterskiej w 2013 r., kiedy kuria tarnowska otrzymała zgłoszenie o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa na tle seksualnym – wyjaśnia.
– Kuria tarnowska niezwłocznie rozpoczęła proces kanoniczny, informując o wszystkim watykańską Kongregację Nauki Wiary. Proces zakończył się wyrokiem skazującym, a ks. Marian W. został pozbawiony pełnionych urzędów kościelnych, otrzymał zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą, został odsunięty od pracy duszpasterskiej, a także został skierowany na leczenie – dodaje rzecznik.
Dlaczego strona kościelna nie zawiadomiła prokuratury? – Osoba zgłaszająca – wówczas już pełnoletnia – została poinformowana o prawie do zgłoszenia sprawy na policję, odmówiła jednak złożenia doniesienia.
|
|