dietetyk wrocław AAAA

Strefa czasowa: UTC + 2





Odpowiedz
Nazwa użytkownika:
Tytuł:
Treść wiadomości:
Wpisz tutaj treść wiadomości. Nie może mieć ona więcej niż 60000 znaków. 

Uśmieszki
:-) ;-) :-> :-D :-P :-o :mrgreen: :lol: :-( :-| :-/ :-? :-x :shock: :cry: :oops: 8-) :evil: :roll: :!: :?: :idea: :arrow: :diabel: :krew: :alien: :aragorn: :run: :crush: :compcrush: :cygaro: :dog: :druch: :drunk: :rambo: :gilotyna: :pistoldance: :hulk: :jackass: :jedi: :kolejka: :jury: :koncert: :hit: :bullets: :newyear: :notcool: :ohno: :bored:
Pokaż więcej uśmieszków
Rozmiar:
Kolor tekstu
Opcje:
BBCode jest włączony
[img] jest włączony
[flash] jest wyłączony
[url] jest wyłączony
Uśmieszki są włączone
Wyłącz BBCode
Wyłącz uśmieszki
Podaj nazwę aktualnego miesiąca
Podaj nazwę aktualnego miesiąca:
   

Przegląd tematu - Drugie opowiadanie:)
Autor Wiadomość
  Tytuł:  Drugie opowiadanie:)  Cytuj
Szpital



Leżąc, patrzył z dziecięcym i otępiałym zaciekawieniem na ściany, które pokrywały wyschłe plamy ściekającego deszczu z nieszczelnego dachu. W prawym rogu sufitu znajdowała się lampa, która swoim migotaniem mogła przypominać stroboskop. A w powietrzu unosiła się woń stęchlizny, i wymiocin. Do sali weszła pielęgniarka Weronika, niskiego wzrostu i krótko ściętych włosach z charakterystycznym czepkiem pielęgniarskim. Podchodząc do chorego, zapytała:
-Dzień dobry Panie Maćku. Jak się dzisiaj czujemy?
Lezący mężczyzna nie dopowiadał, nie spuszczając jednak wzroku ze ścian.
-Nie odpowie mi Pan?-zapytała cicho i bez emocji- no cóż, tutaj ma Pan swoją porcje tabletek. Nie zapomnieć ich zjeść.
Weronika położyła malutki kubeczek z tabletkami, na stoliku obok łóżka pacjenta. Po czym cicho wyszła z sali. Skierowała się do recepcji, do której prowadził wąski korytarz. Na podłodze znajdowały się popękane kafelki, które świadczyły o tym jak dawno temu je położono. W miejscach gdzie ściana łączyła się z podłogą, bez problemu można było zobaczyć kołtuny kurzu. I resztki piasku z butów, który mimowolnie przynosili ludzie z zewnątrz. Po chwili marszu, Weronika zaczepiła przechodzącą obok pielęgniarkę:
- Jest ktoś może w recepcji?- zapytała szybko
- Tak, jest tam Sylwia. Rozmawia chyba z Dyrektorem.
- Dobrze, dzięki.
Po krótkiej rozmowie, dochodziła do drzwi na których znajdowała się tabliczka z napisem „Recepcja”. Gdy wyciągała rękę żeby pociągnąć za klamkę, drzwi niespodziewanie się otworzyły. Znalazł się w nich wysoki mężczyzna, który na swoich dobrze zbudowany barkach, miał ubrany długi biały fartuch.
- Dzień dobry Panie Dyrektorze- rozpoczęła Weronika, lekko się uśmiechając.
- Dzień dobry Pani Weroniko, jak się Pani dzisiaj czuje?-zapytał miło, patrząc na nogi które odkrywała spódnica.
- Wszystko w porządku, dziękuję. Myślę że u Pana również jest wszystko dobrze?
- Niech się Pani nie martwi-spoglądając na zegarek, jego oczy zrobiły się większe-no nic, czas nagli.
Skinął głową w kierunku Weroniki i odszedł. Pielęgniarka przeszła przez otwarte drzwi, i nie odwracając się je zamknęła. Idąc przez pokój po prawej stronie znajdowała się metalowa szafka z kartotekami pacjentów. Która jeszcze pamięta czasy wczesnej komuny. Delikatnie otworzyła półkę na samej górze, włożyła do niej kartę. W międzyczasie odwróciła się w kierunku Sylwii. Siedziała przy okienku recepcji, na obracany plastikowym krześle. Swoje ciężkie łokci opierała na po popękanym biurku gdzie znajdowała się kawa, którą co jakiś czas popijała.
- Sylwia, przyszły już może wyniki badań tego pacjenta z dwudziestki?-unosząc jego kartotekę w górze
- Jeszcze nie, Dyrektor mówił że mają być dzisiaj po południu.
- Oni w tym laboratorium mają zawsze czas- powiedziała uniesionym tonem zamykając szufladę z hukiem.

Wokół dwóch rozbitych samochodów, zbierał się tłum ludzi komentujących zdarzenie. Samochody które próbowały się przedrzeć przez las ludzi, zawracały próbując znaleźć inną drogę. Paru gapiów fotografowało całe zdarzenie, niczym reporterzy którzy znaleźli się w samym środku wojny w Iraku.
Na miejsce dotarli strażacy, zwinnie przedostali się do środka całego zamieszania. Dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn, próbowało wydostać z samochodu nieprzytomnego kierowce. Twarz jego pokryta była krwią, w taki sposób jakby ją namalowano. Jeden ze strażaków chwycił rannego pod ręce i delikatnie wyciągał. Drugi czekał uważnie na moment w którym będzie wstanie złapać go za nogi.
- Dobra, teraz go łap- powiedział wartko do kolegi.
Zdecydowanym ruchem złapał obie nogi. Prędko przetransportowali rannego w bezpieczne miejsce. Kładąc go na nosze ,gdzie już czekali na niego sanitariusze. Trzeci strażak usuwał drzwi piłą tarczową. W chwili przecięcia ostatniego kawałka metalu, drzwi samowolnie opadły na ziemię uderzywszy w nogę strażaka. W samochodzie był kierowca, który z bólu stękał przerażającym jękiem z głową na kierownicy trzymając się za brzuch. Obok na desce rozdzielczej było widać tylko nogi pasażera, reszta ciała znajdowała się na masce samochodu, które otulone było resztkami szyby.
Z samochodu wysiadł mężczyzna niskiego wzrostu, z lekką łysiną na głowie. Był to podkomisarz Zbigniew Wachlowicz. W swojej karierze zawodowej widział dużo gorsze sceny ,dotyczące śmierci i cierpienia ludzkiego. Dlatego cała ta sytuacja nie robiła na nim większego wrażenia. Jego twarz pokrywała lodowa skorupa, przez którą lekko przechodziła bezinteresowność i znudzenie. Szedł wolno, patrząc przed siebie prawą ręką próbował wyciągnąć z kieszeni swojej katany paczkę papierosów.
- Dzień dobry podkomisarz Zbigniew Wachlowicz- powiedział do jednego z sanitariuszy-co tu się stało?
- Dzień dobry, wypadek samochodowy, dosyć poważny- odparł nerwowo sanitariusz
- Są jakiejś trupy?
- Nie wiem, strażacy próbują wyciągnąć dwóch z samochodu. My mamy jednego rannego.
- W jakim jest stanie?
- Nie najlepiej ale przeżyje. Parę połamanych żeber, i stłuczenia.
Podkomisarz prześwietlał swoim wzrokiem całe otoczenie. Zaciągnął się papierosem, palcem wskazującym podrapał się po czole. Zrównoważonym krokiem szedł do przodu, w kierunku rozbitych samochodów. Jego uśpioną uwagę obudził głos dochodzący z miejsca kolizji:
- Mamy coś- krzyknął jeden ze strażaków.
Zbigniew przyspieszył kroku. Rozbijał się barkami między gapiów, nie mówiąc żadnemu z nich magicznego słowa „przepraszam”. Monotonnym głosem zaczął rozmowę:
- Podkomisarz Zbigniew Wachlowicz, co macie?- powiedział do strażaka stojącego przy gromadzie ludzi
- Proszę przejść, jeden z kolegów znalazł coś w samochodzie.
Policjant przeszedł bokiem obok swojego rozmówcy. Popatrzył na samochody, w obu nie było już poszkodowanych, gdy zbliżał się do ludzi nadzorujących całą akcję, pokazał odznakę żeby uniknąć monologu. Skierował wzrok na jednego z nich, przeczuwając że to on jest jest tutaj głową.
- Witam, mogę zobaczyć co znaleźliście?
- Proszę tutaj.
Podeszli z tyłu samochodu. Minivan miał otwarte drzwi tylne. Na pace leżała sterta worków różnego koloru. Na samym przodzie części ładunkowej wyraźnie coś wystawało. Coś co momentalnie zwróciło uwagę Zbyszka. Odszedł do tyłu i spojrzał na prawy bok dostawczaka. Lekko się uśmiechnął i podszedł do drzwi bocznych. Siłując się z nimi krzyknął:
- Niech jeden mi tutaj przyjdzie pomóc.
Podbiegł najmłodszy z nich wszystkich. Pewnie starszym dupy nie chciało się ruszyć i wysłali nowo przyjętego.
- Na trzy czte-ry otwieramy- powiedział do chłopaka. Ten pokiwał głową na znak zrozumienia.
- Trzy czte...- drzwi z grzmotem gwałtownie się otworzyły. Zbyszek ręką lekko odsunął jeden z worków. Serce zaczęło mu bić szybciej i mocniej. Drugą ręką odgarną następny, i następny żeby się upewnić czy stopa była częścią całego ciała czy tylko nogi. Przez parę sekund stał nieruchomo, patrzył na gołe i sine ciało mężczyzny, które leżało niczym porzucona kukła. Oczy martwego człowieka były wyssane, beż żywych kolorów. Usta purpurowe i suche, natomiast ciało zimne. Zbyszek popatrzył na strażaków, znów z kilku sekundowym znieruchomieniem.
-Chodźcie Panowie musimy go wyciągnąć.
Wszyscy obecni ruszyli, jak gdyby uczestniczyli w zawodach typu „kto pierwszy ten lepszy”

Padający deszcz nie ułatwiał jazdy po zatłoczonych ulicach, gdzie dziura nachodziła na dziurę. Latarnie lekko się uginały, starając się opierać sile wiatru, który również nie był najlepszym towarzyszem. Na głównym skrzyżowaniu, widać już było zarys budynku do którego zmierzali. Oboje się uśmiechnęli, i z entuzjazmem przejechali przez główne skrzyżowanie.
Na daszku który był nad schodami widniał napis SZPITAL PSYCHIATRYCZNY. Zbyszek i jego zawodowa partnerka Jola, weszli po schodach z impetem otwierając wahadłowe drzwi. Jola od 7 lat była jego cieniem w pracy. Wysoka szczupła blondynka z tradycyjnie spiętym kucykiem. Rysy twarzy były typowe jak u słowiańskich kobiet. Przy dystrybutorze z kawą, rozmawiały dwie osoby powściągliwie się uśmiechając. Na zielonych ścianach, gdzie bez problemu można było znaleźć miejsca z których farba już odpadła, zauważyć można było znaki wskazujące drogę do recepcji. Idąc równym krokiem minęli kilka osób. Przy okienku nie było nikogo, Zbyszek lekko się pochylił jakby chciał przejść przez niewielkie drzwiczki do środka.
- Przepraszam jest tu ktoś?- zza szafy pojawiła się pulchna kobieta. Z wyrazu jej twarzy można było wyczytać, że nie jest zachwycona wizytą kolejnych niedojebów, którzy zakłócali jej spokój.
Sunęła w kierunku biurka znajdującego się pod okienkiem. Usiadłszy na krzesełku, otworzyła drzwiczki.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?- wymamrotała.
- Dzień dobry. Podkomisarz Zbigniew Wachlowicz, i Sierżant Jolanta Ryc. Chcielibyśmy porozmawiać z Dyrektorem tego szpital, bądź jego zastępcą.
- Momencik, zadzwonię do gabinetu- kobieta wykonała szybki manewr po klawiaturze telefonu, i po dziesięciu sekundach rozpoczęła rozmowę.- Yhy, dobrze dziękuję.
- Proszę przejść do pokoju numer 53. Dyrektor jest w gabinecie, czeka na państwa.
Drzwi gabinetu, były równie piękne jak otaczające ich ściany. Wręcz zniechęcały do tego aby w nie zapukać, nie mówiąc już o wejściu do środka. Zbyszek zakasał rękawy, i mocno zapukał jednocześnie otwierając drzwi.
- Dzień dobry, Podkomisarz Zbigniew Wachlowicz, i Sierżant Jolanta Ryc.
- Dzień dobry- odpowiedział grzecznie Dyrektor.
- Mamy do Pana parę pytań, jeśli nie ma Pan nic przeciwko temu- kontynuował rozmowę Zbyszek, siadając delikatnie na krześle po przeciwnej stronie.
- Proszę, słucham.
- A więc tak, wczoraj około południa był wypadek na ul. Wrodzonego. Nie byłoby w tym nic dziwnego- ciągnął dalej- ale w jednym z samochodów znaleziono ciało. Po naszej wstępnej analizie, wynika że zmarły pochodzi z Pańskiego szpitala.-dyrektor otworzył szeroko oczy, nie mogąc przez chwile wydusić z siebie słowa.
- Jak to z mojego szpitala? Przecież każdego dnia liczymy stan pacjentów. Nie możliwe żeby któryś z nich znikł. Nie pomyliliście się?- ze zdenerwowania poprawił się.
- Widzi Pan, praktycznie wszyscy, którzy byli karani, odsiadują wyroki, bądź są leczeni w takim szpitalu, znajdują się w bazie. Dzisiaj sprawdzaliście stan pacjentów?
- Panie Zbyszku, zazwyczaj sprawdzamy późnym popołudniem. Tu znajdują się głównie ludzie niepełnosprawni, więc myślę że nie ma sensu częściej tego robić.-rękoma przeczesał swoje włosy, odchylając się do tyłu.
- To chodźmy sprawdzić to teraz- powiedziała Jola.
- Dobry pomysł chodźmy.
Po godzinnym obchodzie Dyrektor i policjanci weszli z powrotem do gabinetu. Każdy usiadł na swoich miejscach. Dyrektor nie ukrywał zdenerwowania, jak i nuty zaszokowania. Nie wiedział jak do tego mogło dojść. Zrobił łyk zimnej kawy, oblizał usta i zaczął ciężko myśleć nad sytuacją w jakiej znalazł się on i jego szpital.
- Czy wie Pan może kto to mógł zrobić? Ktoś z Pańskiego personelu, bądź człowiek z zewnątrz, który nie wiem, wywozi śmieci?- zapytał Zbyszek lekko mrużąc powieki.
- Właśnie nad tym myślę. Przychodzi mi na myśl tylko jeden człowiek.
- Kto taki?
- Pacjent z sali 38. Jako jedyny z naszych podopiecznych chodzi, i ma jako taką sprawność ruchową.
- Myśli Pan że mógłby być zdolny do tego?
- Nie wiem, Ja tylko przypuszczam. Ma na imię Maciek ma silny objaw psychozy. W sali jest tylko on.
- Nie zamykacie jego drzwi na klucz?
- W nocy jest dyżur, a podczas nagłego wypadku nikt nie będzie szukał kluczy.
- Proponuję żeby nasza Pani psycholog z komendy z nim porozmawiała- dodała Jola, przerzucając włosy na prawe ramię.
- Dobrze, tak zróbmy- odpowiedział dyrektor.

Obaj policjanci wyszli z budynku. Na dworze nie przerwanie padał deszcz. Powstałe kałuże coraz bardziej pokrywały chodniki. Gdy weszli do samochodu zamknęli szybko drzwi. Zbigniew włożył klucz do stacyjki, i odpalił samochód. Ruch na ulicy był wzmożony, co nie umożliwiało w jakikolwiek sposób wydostać się z parkingu.
- I co? Co o tym myślisz?- zapytała Jola
- Hm. Dziwna sprawa. Wydaję się oczywiste kto to zrobił. Ale to zbyt piękne...- Zbigniew pozwolił dokończyć partnerce
- ...żeby było prawdziwe- uśmiechnęła się.
- Właśnie. Coś tu jest nie tak. Nie mówię, że to o czym mówił Dyrektor nie może być prawdą. Ale musimy brać wszystkie możliwe opcje pod uwagę.
Jechali wolno wśród całej masy samochodów, których właściciele próbowali się dostać do domu, na spotkanie lub tam gdzie ich serce niesie. Zmęczeni dniem nie próbowali nawiązać dłuższej rozmowy między sobą.
- Napijemy się kawy jak będziemy na miejscu?
- O tak. Z milą chęcią.

Nazajutrz.

Korytarz na którym znajdowali się Zbyszek i Jola przyprawiał o mdłości. Po jakimś czasie mógł również dojść objaw przygnębienia. Na starych plakatach widać było osiadający się kurz. Umożliwiało to zabawę w rysowanie po nim palcem. Zniecierpliwieni policjanci krążyli w tą i z powrotem, rozważając. Czekanie na konkluzję rozmowy psycholożki z chorym, w połączeniu z miejscem gdzie się znajdują dodawało niemożliwego napięcia. Wrzaski i piski dochodzące z sal dla chorych potęgowały, niepokazywany strach, który można było zobaczyć tylko w oczach mocno się wpatrując. Dreszcze przechodziły po nich niczym prąd o niskim napięciu. Rozmowa trwała niecała godzinę. W otwartych drzwiach pojawił się chory prowadzony przez pielęgniarza. Zbigniew w pierwszym momencie spojrzał mu w oczy. Sponiewierał nimi strach, z odrobiną gniewu i żalu. Ręce miał wolne niczym nie związane, aczkolwiek trzymał dłonie pod pachami. Nie zwrócił uwagi, na ludzi stojących na korytarzu. Patrzył w pustą przestrzeń i szedł. W pokoju była jeszcze Pani psycholog zbierająca papiery z biurka.
- I co? Może Pani coś powiedzieć- zadał pytanie zniecierpliwiony Zbyszek.
- Powiem szczerze, że język od rozmowy mu się nie urywał- zaśmiała się- ale gdy wspominałam o zaistniałej sytuacji, wyraźnie dawał oznaki zdenerwowania.
- Myśli Pani, że mógł mieć coś z tym wspólnego?
- Jego zdenerwowanie mogło by o tym świadczyć, że tak właśnie było. Ale po dłuższej rozmowie, nie zauważyłam elementów agresji. Która w przypadku psychozy, jest dosyć częstym zjawiskiem.
- Przecież mógł nim kierować impuls. Nagły przypływ energii lub coś w tym stylu- powiedziała Jola unosząc głowę lekko do góry.
- Myśli Pani że człowiek cierpiący na tak silną psychozę, mógł zabić człowieka w taki sposób, że nie było widać śladów na ciele, które dawały by do zrozumienia że go zabito na przykład za pomocą młotka bądź noża? Nawet gdyby był to impuls, to jestem pewna że nie zorganizowałby morderstwa tak, że później Pan znajduje ciało w rozbitym samochodzie.
Policjanci patrzyli na siebie ze zdziwieniem, jak mogli o tym nie pomyśleć. Zawstydzenie było widoczne na ich twarzach. Szybko pozbierali myśli.
- Czyli musiał to być ktoś zdrowy psychicznie- Zbyszek przecierał twarz ze zmęczenia- więc pacjenta z sali 38 skreślamy.
- Według mnie, tutaj uczestniczyło kilku ludzi- wymamrotała Jola.
- Jeden zabił, drugi spakował ciało do samochodu, trzeci natomiast odjechał. Coś takiego- ciągnął Zbyszek. Pani psycholog kiwała głowa na znak potakiwania.
- Dobrze, całą dokumentację rozmowy będziecie mieć u mnie w gabinecie. Jeśli chcielibyście jeszcze porozmawiać jestem do Waszej dyspozycji. A teraz muszę państwa przeprosić, dziecko czeka na mnie w domu.
Stukot obcasów robił się coraz cichszy. Wolnym chodem szli w kierunku gabinetu Dyrektora. W chwili gdy Zbigniew chciał nawiązać jakikolwiek dialog z Jolą, zadzwonił do niego telefon:
- Podkomisarz Zbigniew słucham. Tak oczywiście już jadę- zwinnym ruchem chciał schować telefon do kieszeni, lecz pośpiech i zdenerwowanie mu na to nie pozwoliło- kurwa no chowaj się.
- Co się stało Zbyszek?- zapytała Jola drżącym głosem.
- Chodź musimy jechać. Mają coś dla nas na komendzie.
- Mógłbyś mi powiedzieć chociaż co?
- Coś na temat tej sprawy. No pośpiesz się
Zbyszek wyprzedził Jolę o jakiejś cztery kroki. Szedł szybko, nie zwracając uwagi na partnerkę pozostawioną w tyle. Jego oddech robił się coraz szybszy, w głowie roiło się od domysłów. Z głębi korytarza dobiegał głos:
- Panie Zbigniewie...- był to dyrektor. Machał jedną ręką w górze chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Nie teraz, później do Pana zadzwonię- odpowiedział.
Przez drzwi przeszedł jakby ich w ogóle nie było. Jola półbiegiem próbowała nadążyć, i nadrobić drogi jaka dzieliła ją od partnera.


Robiąc krok za krokiem schody za każdym razem skrzypiały. Prowadziły do pywnicy. Pokonując ostatni schodek rozejrzała się wokoło, szukając odpowiedniego miejsca. Zapaliła światło. Wszechobecna i głęboka ciemność tłumiła rozjarzoną żarówkę, nie pozwalając jej na na całkowite oświetlenie pomieszczenia. Przedzierając się przez sterty niepotrzebnych gratów, potykała się co jakiś czas, tracąc przy tym opanowanie, które i tak było już wymuszone. Błędnym wzrokiem skanowała wszystkie zakamarki pomieszczenia, wszystkie przedmioty, poszukując dwóch współgrających za sobą elementów. Ręce drżały, niczym po zakrapianej długiej nocy. Nawał niepotrzebnych myśli był już w tym momencie całkowicie zbędny. W powietrzu czuć było przyspieszające bicie serca, które było jak melodia ostatniego pożegnania. Na linii wzroku pojawił się sznur, takiego jakiego potrzebowała. Długą mocną line złapała jedną ręką, i nie zastanawiając się podjęła próby związania pętli. Po dwóch nie udanych podejściach w jej oczach pojawiły się łzy, które później przerodziły się obfity płacz. Rozmawiając ze sobą po cichutku kontynuowała ceremonie:
- Proszę zwiąż się, błagam.
Za czwartym razem się powiodło. Trzymając za dwa końce szarpnęła liną, co miało potwierdzić że pierwszy element jest gotowy. Jej wzrok ponownie obserwował otoczenie, drugi element przechodził przez środek sufitu. Była to szyna wzmacniająca, do której przyczepiony był hak. Niegdyś jej mąż wieszał na nim worek bokserski, to był jego sposób na uspokojenie się i wyrzucenie z siebie negatywnych emocji. Teraz ona się uspokoi. Przerwie dramat, i horror w jakim uczestniczyła. Nie mogła spojrzeć w lustro przy porannej toalecie wiedząc, jakie krzywdy wyrządzili. Równolegle pod hak położyła krzesło. Linę przywiązała do haku, w taki sposób jakby robiła to od zawsze. Pętla otuliła jej szyję delikatnie drażniąc skórę. Poczekała kilka sekund, zacisnęła sznur, oddychanie stało się cięższe. Chwila, i skok. Przepływ myśli ustał.


Zbyszek i Jola stali przy głównym wejściu. Rozmawiali między sobą o telefonie jaki dostał od kolegi z komendy. Zbigniew wyraźnie podniecony, mający nadzieje na wyjaśnienie sprawy odpalił papierosa. Po kilku pociągnięciach napięcie powoli opadało, lecz ciekawość nadal nie dawała za wygraną. Do wejścia zbliżał się Robert. Telefoniczny rozmówca, z którym rozmawiał Zbyszek.
- No witam. Chodźcie do środka do mojego pokoju.- powiedział Robert, lekko zmachany szybkim spacerkiem.
Cała trójka udała się w głąb komendy. Korytarze niedawno odświeżone najtańszą niebieską farbą, doprowadziły ich do pokoju. Miejsce pracy kolegi było ciasne. Multum papierów które czekały na zainteresowanie się nimi, zostały rzucone na regał szafki stojący obok. Robert wyciągnął z górnej półki biurka płytę CD którą nie zastanawiając się włożył ją do odtwarzacza DVD.
- Słuchajcie, na tej płycie znajduję się chyba wszystko czego potrzebujecie.
- Skąd ta pewność?- zapytał Jola, patrząc na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Uwierz wiem co mówię. Dobra startujemy.

Na stole górną częścią ciała, klatką piersiową do blatu leżał nagi mężczyzna. Nogi lekko ugięte swobodnie zwisały, palcami dotykając ziemi. Nadgarstki owinięte były gąbką na której znowu zaciśnięta był opaska samozaciskowa. Tak by ręce nie przeszkadzały. W ustach znajdował się erotyczny knebel. Niepotrzebne jęki nie mogły dezorientować dwóch osób znajdujących się w tym samym pomieszczeniu. Obok stolika z mężczyzną stała kobieta. Była to Weronika, kamerowała całe zdarzenie, aby zapewnić sobie rozrywkę na samotne wieczory. Szyderczym uśmiechem częstowała Dyrektora który przygotowywał się do gwałtu na mężczyźnie lezącym na stole. Maska ze Spandexu na twarzy Dyrektora, jeszcze bardziej podniecała Weronikę. Gwałciciel ściągnął majtki, z których wyskoczył napięty, stojący, wyżyłowany penis. Chwycił go prawą ręką i manewrował nią dwoma takimi samymi ruchami. Masturbując się splunął w sam środek odbytu, kciukiem rozcierał swoją ślinę, co jakiś czas wkładając palec do środka. Ręka na penisie poruszała się coraz gwałtowniej. Dyrektor płonął nieumiarkowaną rządzą i chorobliwym podnieceniem. Zbliżył się do ofiary. Powoli i bez niepotrzebnych ruchów wkładał go do środka. Pielęgniarka kamerował całe show z profesjonalizmem, robiąc zbliżenia najciekawszych momentów. W oczach pacjenta pozbawionych emocji, pojawiły się łzy. Stłumiony jęk wypełniał ciszę w pokoju. Skoordynowane ruchy Dyrektora były coraz szybsze, zadając przy tym większy ból mężczyźnie. Weronika podeszła do swojego przełożonego racząc go namiętnym pocałunkiem. Położyła kamerę na statywie. Ściągnęła swoją bieliznę i usadowiła się na krześle po przeciwnej stronie mężczyzn. Rozłożyła nogi w kształcie litery V i zaczęła zabawę z samą sobą. Jej język nieokrzesanie krążył po wargach. Lewą ręką natomiast pieściła swoje piersi dodając sobie dodatkowej ekstazy. Chwilę później Dyrektor wyciągnął członka i wylał całą zawartość swojego nasienia na pośladki mężczyzny. Kobieta w najwyższym szczycie euforii i podniecenia wstała i językiem usunęła wszystko to co pozostawił po sobie gwałciciel.

Jola zakrywając oczy lewą ręką, szukała na odtwarzaczu przycisku OFF. Nie mogła patrzeć na coś tak obrzydliwego.

- I co?Co wy na to?- pytanie padło z ust Roberta
Policjanci stali jak wryci. Oboje z otwartymi ustami nie mrużąc nawet oka, próbowali wyjąkać i poskładać jakiejś zdanie. Potrzebowali jednak chwilę aby otrząsnąć się z tego co zobaczyli.
- Czy to co oglądaliśmy, to jest to o czym ja myślę? Dobrze widziałem?
- Chyba dobrze, bo ja widziałam dokładnie to samo.- odpowiedziała cichym tonem Jola.
- Tak to jest prawda. Dyrektor wraz z pielęgniarką gwałcili chorych. W finale jak już było po wszystkim, pielęgniarka dusiła ofiary. Na ciele nie było żadnych śladów zbrodni, bo jak wiecie są to osoby zazwyczaj niepełnosprawne. One nie stawiają oporu. A na nadgarstkach była gąbka która zapobiegała ocieraniu się opaski.
- Kto by pomyślał.- wydukał Zbyszek.
- Mało jest takich przypadków? Nauczyciele, instruktorzy nauki jazdy itp. Dodam jeszcze ,że osoba która przysłała nam ten materiał napisała list. Pisze w nim że z ciał wycinano narządy i sprzedawano. Później przeczytacie, jest wszystko opisane, gdzie ciała był transportowane i gdzie mniej więcej były sprzedawane organy. Tą osobą była pielęgniarka, pani która to kamerowała. Wczoraj popełniła samobójstwo.
- Był ktoś jeszcze w to zamieszany?
- Cały szpital pielęgniarki, pielęgniarze, lekarze. Wszyscy mieli w tym udział. A za sprzedane organy dzielili się między sobą pieniędzmi. Wszystko jest opisane w liście.
Post Napisane: 2012-10-24, 19:18
4CCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCC

Strefa czasowa: UTC + 2


2CCCCCCCCCCCCCCCCC

Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
phpBB SEO