Śledztwo w malinach
Władysław przekonuje, że cała opisana wyżej dokumentacja jest dowodem na oszustwo, a zarazem ujawnia prawdziwe intencje części osób i firm oferujących szybkie pożyczki. – Dziś wiem, że w chwili przekroczenia progu kancelarii Macieja K. wpadłem w misternie przygotowaną pułapkę – mówi bibiczanin.
Był przekonany, że zawrze u znanego notariusza, człowieka zaufania publicznego, umowę pożyczki: 30 tys. zł na pół roku z odsetkami w wysokości 6 proc. miesięcznie. – A tu pan K. wpisuje w umowie 45 tys. zł z odsetkami 0,5 proc. Na moje protesty mówi: "a co to za różnica, czy wpiszemy 45 tysięcy, czy też 30 tys. zł plus 15 tys. zł odsetek?" – wspomina Władysław. I zauważa, że już na pierwszy rzut oka ta umowa śmierdzi: w 2003 roku nie było na rynku pożyczek na 0,5 proc. miesięcznie (czyli niecałe 7 proc. rocznie).
– Gdyby były, wszyscy by brali. Sam bym wziął nawet milion, nie na pół roku, tylko na rok, wpłacił na lokatę w banku, oprocentowaną znacznie wyżej i się śmiał – ciągnie. Zapewnia, że B. położył na stole u notariusza jedynie 30 tys. zł. Z tego 3 tys. zł poszło na usługi Macieja K.
– Rejent poinformował, że pożyczka wymaga zabezpieczenia. Przekonywał, że B. to fajny gość z dużą kasą, więc jak będę chciał od niego pożyczyć więcej, to i sto tysięcy da. Ale do tego potrzeba większych zabezpieczeń. Byłem tak skołowany, potrzebowałem przecież szybko gotówki, no i wierzyłem temu K., że bez wahania podpisałem podsunięte papiery. Nie wiedziałem, że to cyrograf – opowiada Władysław.
Jego cztery podpisy wystarczyły, by B. dostał do ręki wpisy na hipotekach wszystkich nieruchomości rodziny Ż. – na kwotę 180 tys. złotych. – Maciej K. telefonicznie łączył się z wydziałem ksiąg wieczystych, a oni mu tam dyktowali wszystko co potrzeba do sporządzenia dokumentów. Pomyślałem sobie nawet: Jezu, jaki świetny gość, jakie ma układy! Odtąd wszystko będę załatwiał u niego – wspomina Ż.
Ale po kilku miesiącach... Władysław załatwił w banku kredyt – 70 tys. zł. Chciał z niego spłacić pożyczkę od B. i jeszcze zostałoby sporo na rozwinięcie wytwórni. Warunkiem udzielenia kredytu było jednak jego zabezpieczenie na rodzinnym majątku. Bank sprawdził hipoteki nieruchomości Ż. – i ujrzał wpisy roszczeń sosnowiczanina. – Prosiłem pana B., żeby zwolnił chociaż jedną hipotekę, to dostanę kredyt i spłacę pożyczkę, ale nie chciał o tym słyszeć – denerwuje się Ż.
W ten oto sposób termin spłaty "taniej" (na 0,5 proc.) pożyczki minął, a B. zaczął naliczać ośmioprocentowe odsetki. I nadal nie chciał zwolnić żadnej hipoteki. Zgodził się na to dopiero pod koniec października 2005, kiedy odsetki od "długu" wyniosły 85 tys. zł. Warunkiem zgody było podpisanie przez całą rodzinę Ż. wspomnianego "Aktu poddania się egzekucji". Tego samego dnia Władysław sprzedał naprędce "zwolnioną" działkę i oddał sosnowiczaninowi 30 tys. zł, by uciec od spirali zadłużenia. Twierdzi, że działał pod przymusem.
– Czyżby pan notariusz K. przyłożył mu pistolet do głowy? – ironizuje pan B. – To przecież chore...
Władysław odpowiada, że właśnie tak się czuł. Oszukany, z pistoletem przy skroni. – Zastawili pułapkę, przydusili, a potem wyzyskali moje położenie – opisuje.
|
|