Rozmowa z Januszem Kołodziejczykiem, specjalistą ginekologiem-położnikiem, lekarzem rodzinnym, założycielem pierwszego w Polsce profesjonalnego Centrum Medycyny Naturalnej. -W Unii Europejskiej zmieniły się przepisy dotyczące ziołolecznictwa, drastycznie pogarszając sytuację producentów leków stosowanych w medycynie naturalnej.- Został wprowadzony tzw kodeks Alimentarius (za jego twórcę uważa się Fritza ter Meera, zbrodniarza wojennego skazanego w Norymberdze na 7 lat więzienia, w latach 1956 - 1964 prezesa firmy Bayer - przypis autora), który bardzo restrykcyjnie reguluje sprawy dostępu do rynku środków naturalnych. -Czy w związku z tym nie mamy większej pewności, że leki ziołowe są bezpieczne? Kodeks Alimentarius praktycznie eliminuje rośliny, których działanie znamy od tysięcy lat. Nie mam żadnych wątpliwości, że ich działanie jest dużo bardziej sprawdzone niż wielu leków chemicznych produkowanych przez firmy farmaceutyczne. Przez taką politykę w sklepach zielarskich nie kupimy już ziół na wagę. Aż dziw, że w dobrej kondycji istnieje jeszcze Herbapol, prawdziwy relikt, mamut, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. -Mimo tych regulacji nadal można wprowadzać do obrotu leki ziołowe. Tylko że ich rejestracja jest o wiele kosztowniejsza, na co nie stać niewielkich firm produkujących środki naturalne. Jedna z polskich spółek opracowała znakomitą maść na oparzenia, ale szanse na jej zarejestrowanie są znikome. - Przedstawiciele branży zielarskiej twierdzą, że celem tych regulacji była eliminacja z rynku parafarmaceutyków. Czy to nie jest spiskowa teoria? - Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Branża farmaceutyczne to dziś jedna z największych i najbogatszych gałęzi globalnej gospodarki (około biliona dolarów przychodów rocznie - przyp. autora) - Ale czy niszowa dziedzina, jak ziołolecznictwo, jest w stanie zagrozić farmaceutycznym gigantom? - W tej walce chodzi o wykreowanie nowego pokolenia konsumentów odciętych od tradycji, dawnego sposobu myślenia. Ludzi którzy przy każdym stresie, bólu, najmniejszej dolegliwości będą sięgali po reklamowane w mediach pigułki. A to już jest warte niewyobrażalne pieniądze. Jako lekarz z czterdziestoletnim stażem mogę powiedzieć, że znaczna część lekarzy leczy nie po to, żeby wyleczyć, lecz po to by leczyć. Zdrowy człowiek nie wróci do lekarza, ani nie wejdzie do apteki. - Twierdzi pan, że trudno jest zarejestrować leki ziołowe, a przecież w zwykłym kiosku możemy kupić bez recepty silne leki przeciwbólowe. - To jest właśnie przykład na wpływy światowych koncernów. gdy zaczynałem pracę w zawodzie, do aptek właśnie wchodziły nowe leki przeciwzapalne. Wówczas na dziesięć osób z chorobą wrzodową żołądka przebywających w oddziale chorób wewnętrznych, u jednej chorobę wywołały jakieś związki farmaceutyczne ( zawierające min. kwas acetylosalicylowy). Obecnie na dziesięć przypadków choroby wrzodowej u dziewięciu osób została ona spowodowana lub pogłębiona zażywaniem niesterydowych leków przeciwzapalnych. Wśród moich pacjentów w ostatnim czasie dwie osoby zmarły z powodu krwawienia z przewodu pokarmowego. Z roku na rok w bardzo lekach znacząco zwiększa się dawkę maksymalną. W telewizji możemy oglądać reklamowe bajki: mama, jak dobra wróżka, podaje specyfik i już temperatura znika, a pociecha jest zdrowa. Uważam za skandal, że środowiska lekarskie nie protestuje przeciwko takim praktykom. - Chińska czy japońska medycyna jest na bardzo wysokim poziomie, a mimo to nie zaniechano tam, nawet w renomowanych klinikach, hipnozy, ziołolecznictwa, homeopatii, akupunktury, akupresury. W Unii lekarze i organizacje medyczne albo zwalczają, albo wyśmiewają takie sposoby leczenia. - Amerykański generał McArthur (podczas II wojny światowej na Pacyfiku-przyp autora) chciał postawić przed sądem japońskich lekarzy, którzy z braku leków leczyli amerykańskich jeńców akupunkturą, gdyż uważał to za rodzaj tortur. Po upływie 70 lat, podejście do tego typu zabiegów na Zachodzie niewiele się zmieniło. Na szczęście ta degradacja umysłowa nie nastąpiła jeszcze w Chinach, Japonii, Indiach, Rosji, oraz z powodów ekonomicznych także w Afryce i Ameryce Łacińskiej. - Czy pana zdaniem istnieje szansa, że Europa przypomni sobie o ziołolecznictwie, które w starożytności i średniowieczu było prekursorem współczesnej medycyny? - nie widzę na to szans, gdyż jak już wspomniałem, po drugiej stronie barykady stoją nieprawdopodobnie wielkie pieniądze. Coraz więcej nauczycieli akademickich uważa, że zioła to chwasty, którymi medycyna nie powinna się zajmować. Paradoksalnie w PRL-u lekarze i naukowcy przywiązywali do leków ziołowych o wiele większą wagę niż dziś. Na Zachodzie organizacje medyczne "ścigają" lekarzy zajmujących się zielarstwem czy homeopatią. Wyśmiewa się brytyjską rodzinę królewską, zwłaszcza księcia Karola, zwolennika medycyny naturalnej, że korzysta z pomocy dr. Petera Fishera, wybitnego specjalisty z zakresu homeopatii, dyrektora sieci królewskich szpitali medycyny rodzinnej. W Polsce poszliśmy znacznie dalej, gdyż Naczelna Rada Lekarska nie tylko zakazuje stosowania homeopatii, ale nawet nie pozwala się jej uczyć. W zeszłym roku brałem udział w dużej konferencji organizowanej przez Uniwersytet w Poznaniu, gdzie środowisko homeopatów jest bardzo prężne. W komitecie naukowym i organizacyjnym konferencji zasiadało czterdziestu profesorów, z których trzy czwarte stanowili lekarze. Mimo to prezes Naczelnej Rady Lekarskiej interweniował u rektora, ale na szczęście nikt go nie posłuchał i konferencja się odbyła.
|
|