Stopem po Bieszczadach
Grubo ponad 20 stopni mrozu… przemarznięte stopy, drobinki lodu przyczepione do policzków, widok serpentyn ciągnących się przed nami:
- Zobacz jak ładnie
- Spierdalaj
Jarosław stacja PKP, 10:30Stopem - lecz zaczynamy od stacji PKP, ponieważ mieliśmy się dostać się do Przemyśla pociągiem, aby uniknąć znajomych ludzi oraz telefonu od mamy z pytaniem:
- Krystian co robisz koło szpitala ?Jednak zawiódł internetowy rozkład, byliśmy zmuszeni przedzierać się przez miasto, z wielkimi plecakami i przyjemnym ciężarem śpiwora, pełni zapału i jeszcze ciepli dotarliśmy na wylotówkę.
Marker, kartka, kciuk, piętnaście minut i jedziemyMiła kobieta w kobiecym aucie, opowiada o swojej pracy i dojazdach. Mówi nam również o swoich podróżach, widać swój na swego zawsze trafi. W jej oczach można dostrzec tęsknotę do naszych lat… z podziwem i lekką zazdrością zostawia nas przy hotelu, stamtąd widać przystanek, przeklęty przemyski przystanek.
Przemyśl po 11:00
Wcześniej Grzywa stwierdziła, że chce jej się sikać, po drodze napotykamy miejscowy pub, szybki rzut oka po pomieszczeniu, patrzę… jest toaleta, wybawienie dla grzywy, czytam kartkę na drzwiach, nagle Dominika wypala:
-
Pięć złotych wychodzimy.
Uśmiech na twarzy barmanki i nie musimy płacić, krótka rozmowa z panami którzy pili piwo, dostaliśmy pokrzepującą informację, że bez problemu coś złapiemy. Grzywa jakoś dziwnie uśmiechnięta, ubiera czapkę, żegnamy się z miłą panią barmanką i wychodzimy. Do pokonania tylko parę metrów, zajmujemy ulubione, lecz niestety nie legalne miejsce do łapania stopa- przeklęty przystanek. Nie wiem jaka była temperatura, ale było cholernie zimno, mały ruch a jak już coś jedzie, to kierowcy pokazują, że są na miejscu. Palec albo kciuk w dół, można się poczuć jak przegrany gladiator na rzymskiej arenie, ale nie poddajemy się, łyk ciepłej herbaty z termosu i można stać dalej.
Niestety wciąż nic, rąk już nie czuje, postanowiłem założyć drugą parę rękawiczek, z którymi do końca wyjazdu się nie rozstawałem. Zaczynamy mieć lekki kryzys a to wszystko przez przenikliwe zimno, które ciągnie od Sanu. Jak to w kryzysie, rozpoczynamy naszą autostopową pieśń
„Słoneczne reggae” J. Piosenka zawsze działała cuda.
Radość, hamujące auto, torba na plecy, bieg.- Przepraszam ja tylko kolegę chciałem wysadzić.
-*Kurwaa* - W porządku, miłego dnia.
Lekkie rozczarowanie, ale jeszcze optymistyczniej podeszliśmy na początek przystanku i znowu zaczęliśmy łapać .
Mniejsza radość, zwalniające auto, spacer z torba. JEDZIEMY!
Znów kobieta, znów sama, widać kobieca wrażliwość każe zabierać zmarzniętych licealistów,
o twarzach Indian. Parę standardowych pytań-skąd jedziemy i dokąd, pani lekko zdziwiona stwierdziła, że zawiezienie nas parę kilometrów dalej, niestety nie mam pamięci do nazw wiosek, więc nie powiem wam dokładnie gdzie zajechaliśmy. Po drodze widzimy już zarys tego co nas czeka w Bieszczadach. Rozpoczynają się serpentyny, po obu stornach pięknie przyśnieżone świerki. Widok jak z filmów fantasy. Zjazd z serpentyn i jesteśmy w wiosce, której nazwy nie pamiętam, bardzo ciepło dziękujemy pani, z którą jechaliśmy i wychodzimy na bardzo zimne powietrze.
Na dalszy ciąg relacji zaproszam na bloga, znajdziecie tam również zdjęcia
www.stopowicz.blogspot.com