1989.04.22. Sobota, godz. 12.00
Ale dziś jestem zmęczony. Cały ranek myłem zęby. Bardzo wyczerpujące zajęcie. Przyszli po mnie i zabrali mnie do jakiegoś profesora, czy doktora... nie pamiętam. Zaczął zadawać mi dziwne pytania, więc zacząłem mu głupio odpowiadać:
- Czy nie wydaje się panu, że jest pan na przykład... Napoleonem?
- Nie. Napoleon to ten blondyn spod 176, ja zaś jestem Jan Sebastian Bach - kompozytor.
- Acha - powiedział i zapisaś coś w notesiku. Coś jak `mania wielko?ci`. - Czy nie boi się pan klamek, okien, krat, itp.?
- Klamek nie, bo już wszystkie ktoś zabrał. Może to pan?
- Nie, to nie ja.
- Jest pan pewien? Może to właśnie pan się ich bał i kazał je powyciągać?
- Nie, to znaczy niech będzie dla spokoju tak.
Wyci?gn??em notesik i zapisa?em: `symptomy klaustrofobii`.
- A mo?e ma pan l?k przed zamkni?tymi pomieszczeniami? - doda?em.
- Tak troch? - odpar?. - Szczeg?lnie, gdy jest ciemno.
Skreśliłem `symptomy`, zmieniłem `klaustrofobii` na `ewidentna klaustrofobia` i dwa razy to podkreśliłem. - Tak, to ciekawe. A jak się pan nazywa?
- Ja? Ja jestem nic nie znaczącym, malym, szarym człowieczkiem.
Dopisałem: `kompleks niższości`.
- Tak, no to dziękuje za uwagę.
- Nie ma za co. Eee... To jest... Czy moge pana o coś zapytać?
- Słucham? - odrzekłem wyniośle.
- Kim ja jestem z zawodu?
- Bo ja wiem... Może sprzątaczką. Albo śmieciarzem. Albo świniarzem.
- O! Własnie! świniarzem! Dziekuje... Chrrra... Chrrra... bardzo.
- To do widzenia!
- Do... Chrra... kliii... kliii...
i wybiegł dziwnie zgarbiony.
1989.04.23. Niedziela, godz. 9.00
Pada. I to śnieg. No cóż, kwiecień plecień, bo jak podkute buty w garncu.
Dziś w telewizji był western. `Siedmiu wspaniałych`. A w gazecie napisali, że `Stawka większa niż życie`. Już sami nie wiedzą co piszą.
1989.04.24. Poniedziałek, godz. 17.00
Po południu był u mnie jeden z nich i zrobił mi zastrzyk. Zapomniał jednak zabrac jakichś ampułek. Chyba specjalnie je zostawił, więc je zjadłem. Teraz czuję się trochę dziwnie. O, słoń! Mam wrażenie, że jestem gdzież w piekarniku, a obok mnie piecze się ciasto z kruszonką. Tak. Za mało cukru. Jest dość ciemno, ale ja mam długie ręce. Nawet nie wiedziałem. Trzy razy dwanaście. Nie wiem. W zeszłym miesiącu. Ale żar. Więcej chleba! Patrzę na przełaj związku luźnego, powiązanego z kulą u płotu, ale i żyrafa też nie ma takiej potrzeby, co wcale nie tłumaczy płaskości Ziemi. Na Księżycu jest niebywale żałosna atmosfera, która i tak już jest zanieczyszczona, a najbardziej, to idziemy pod prąd, chociaż kto wie... Mam wodowstęt i wodogłowie. NIE MA! SKLEP JUż ZAMKNIĘTY! No, chodź już. Jaki? Czas? Makrela? Chyba ogórek... Nie garb się. Masz... sz... sz... ... ... .. .. ..
1989.04.25. Wtorek, godz. 9.00
Po przebudzeniu okazało się, że znajduję się w izolatce. Podsłuchałem ich rozmowy. Mówią, że zjadłem relanium. Może. Jednak muszę zwrócić uwag?, ?e ca?y czas spa?em. Gdy tylko spostrzegli, ?e si? obudzi?em, podszed? do mnie jeden z nich i spyta?:
- Sk?d mia? pan tabletki?
Poniewa? nie bardzo wiedzia?em o co mu chodzi, odrzek?em:
- Mama mi przys?a?a w paczce.
- Niech pan nie opowiada g?upstw, to jest odzia? zamkni?ty. Tu nikt nie ma prawa wst?pu.
- Mo?e, ale ja je dosta?em w paczce - upiera?em si? twardo przy swoim.
- Prosz? si? nie wyg?upia?, to jest bardzo wa?ne.
- No dobrze. Powiem prawd?.
- No, nareszcie. Wi?c sk?d?
- Od cioci.
- K.... ma?!
- Nie, ona z zawodu jest reporterk?.
- Yhhh...
- S?ucham?
- Zamknij si?, kretynie!
- ?e co? Niby ja?
- Ju? nie wytrzymam. ?rodki uspokajaj?ce! - tu zwroci? si? do swojego kolegi.
- Dla niego?
- Nie, dla mnie!
- Lec?. Nast?pi?a cisza pe?na konsternacji. Gdy jego towarzysz odszed?, zacz?? si? we mnie wpatrywa? wzrokiem, kt?ry nie wr??y? nic dobrego. W ko?cu zapyta?em:
- Przepraszam, a o jakie pastylki chodzi?
- AAAARRRRGGGGHHHH! YEEEE! LALALA! BLE, BLE! - krzykn?? i schowa? si? pod st??. C??, chyba jaki? wariat, nie?
1989.04.26. ?roda, godz. 14.34
Siedz? sobie w swoim pokoiku, a? tu nagle otwiera si? okienko w drzwiach i zagl?da do mnie jaka? g?owa. Za chwil? druga. Potem trzecia i czwarta. Zdziwiony wsta?em i podszed?em bli?ej. Us?ysza?em rozmow?:
- To bardzo niebezpieczny przypadek. Wyko?czy? nerwowo naszego doktora i jednego piel?gniarza. Je?li chcecie na nim praktykowa?, to zawsze si? wcze?niej konsultujcie ze mn?. Jasne?
- Tak. - odpar? jeden z nich
- Czy mo?emy zacz?? ju? teraz?
- W zasadzie, to czemu nie? Wchod?cie. - powiedzia? i otworzy? drzwi do mojego pokoiku. Weszli tylko troje. Ten czwarty najpierw patrzy? troch? przez okienko, a potem sobie poszed? z dziwnym u?miechem na twarzy. Jeden z nich zwr?ci? si? do mnie:
- Dzie? dobry. Nazywam sie Marcin Karulek. Jestem tu, aby panu pom?c.
- Dzie? dobry. - odpowiedzia?em - Ja nazywam sie Jan Bach, ale nie bardzo wiem w czym ma mi pan pom?c. M?g?by pan to sprecyzowa??
- C??, chodz? s?uchy, ?e nie czuje si? pan najlepiej... to znaczy je?li chodzi o... wie pan... g?ow?.
- Ja tam nigdy nie wierz? plotkom. - odpar?em wykr?tnie.
- Ale nie wszystkie s? fa?szywe.
- Tak pan s?dzi?
- Tak.
- To ciekawe.
- Nie powiedzia?bym.
- A ja tak.
- No, ale mo?e przejd?my do rzeczy. Wi?c twierdzi pan, ?e nazywa si? Bach, prawda? - zapyta?.
- Wydawa?o mi si?, ?e przedstawi?em si? na pocz?tku rozmowy...
- Ale? tak, oczywi?cie. A nie wydaje si? panu dziwne, ?e osoba o takim samym nazwisku ju? kiedy? ?y?a i to kawa? czasu temu, a teraz pan nosi to samo miano?
- No c??, mo?e to i troche dziwne, ale co pan powie na to, ?e ja znam osobi?cie Marcina Karulka, kt?ry chodzi? ze mn? do szko?y?
- Po prostu zbieg okoliczno?ci.
- To samo mog? powiedzie? o swoim nazwisku.
- Tak... To mo?e na dzisiaj sko?czymy rozmow?, dobrze?
- Prawd? m?wi?c, jeszcze ch?tnie bym j? kontynuowa?, ale je?li nie ma pan czasu, to trudno...
- To do widzenia.
- ?egnam.
Wsta? i wyszed? ze swoimi kompanami. W przelocie zd??y?em tylko zauwa?y?, ?e ?yka jakie? bia?e pigu?ki.
1989.04.27. Czwartek, godz. 11.23
Mimo tego, i? czeka?em, m?j rozm?wca si? nie pojawi?. Za to pozwolono mi wyj?? i mog?em spotka? si? z Napoleonem:
- Witam!
- No nareszcie! Tak si? za wami st?skini?em. Co s?ycha?? - zapyta?.
- W sumie nic nowego. Dzie? jak dzie?.
- A u mnie odwrotnie. Czy wie pan, ?e Cezar to ju? nie Cezar?
- Nie? A kto?
- James Baker!
- Niesamowite!
- Widzi pan jak ci ludzie si? zmieniaj?! Dowiedzia?em si? jeszcze, ?e Mao-Tse-Tung to ju? teraz Kmicic.
1989.04.28. Pi?tek, godz. 9.00
Rozmy?lam nad zmian? nazwiska.
1989.04.29. Sobota, godz. 11.15
Mo?e Sienkiewicz? Nie, to by kwestionowa?o istnienie Kmicica. A mo?e... Washington? Nie, jeden prezydent ju? wystarczy. To mo?e... sam nie wiem.
1989.04.30. Niedziela, godz. 18.46
Ju? wiem! Zdecydowa?em si? w ko?cu na Lecha Wa??s?.
Ostatnio edytowano 2006-06-29, 17:37 przez merkury__17, łącznie edytowano 1 raz
|